Trzech nastolatków śmiertelnie skatowało 54-latka

TVN UWAGA! 276142
Bili go pięściami po twarzy, kopali po całym ciele i głowie. 54-latek zmarł następnego dnia. Jeden z napastników miał na swoim koncie śmiertelne pobicie sąsiada. Dlaczego był na wolności?

Skatowany spędził całą noc na stacji

Pan Jan Śpiewla został brutalnie pobity przez trzech nastolatków przy stacji benzynowej w Zelczynie koło Skawiny.

- Bili go pięściami. Jak w worek treningowy. Jeden go bił, a pozostali kopali. Zmasakrowali mu twarz – powiedział jeden z mieszkańców Zelczyny.

Pierwszej pomocy udzieli mężczyźnie pracownicy stacji benzynowej i pobliskiego baru. Pan Jan prosił, by nie wzywać pogotowia.

- Trzeba było od razu wezwać karetkę. A oni [napastnicy – red.] go nastraszyli, że jak zadzwoni, to go pobiją. Bał się ich – dodaje sąsiad pana Jana.

Poturbowany 54-latek spędził kolejną noc przy budynkach okalających stację. Rano znaleziono go martwego.

- Dziwie się, że nikt na stacji benzynowej nie widział tego i nie zareagował. Takie mamy społeczeństwo, często ludzie odwracają się, wolą nie widzieć – mówi Grzegorz Lelek, sołtys sąsiedniej Ochodzy.

To nie pierwszy raz

Z trójki napastników najbardziej agresywny był 17-letni Gracjan S. Nastolatek uciekł z Młodzieżowego Ośrodku Wychowawczego w Chęcinach. Trafił tam kilka miesięcy temu, bo pobił sąsiada, który także zmarł.

- Nie zauważyłem u niego elementów skruchy, żalu po tym, co zrobił. To wzbudziło mój największy niepokój, że z tym chłopcem jest coś nie tak. Taka postawa świadczy o jego cechach psychopatycznych. To już coś więcej niż demoralizacja – uważa Bogdan Kalwat dyrektor Powiatowego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Podzamczu.

Matka pierwszej ofiary brutalnego nastolatka doskonale pamięta stan, w jakim po pobiciu był jej syn.

- Jak go zobaczyłam, to nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam, co mam robić. Zaczęłam krzyczeć. Był cały we krwi, pod nim była wielka kałuża - wspomina Maria Pacułt.

Gracjan S. po pobiciu sąsiada, ze względu na swój młody wiek nie trafił do aresztu, czy zamkniętego zakładu poprawczego. Wysłano go do otwartego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Chęcinach.

Kiedy ofiara zmarła, prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie śmiertelnego pobicia. Wtedy Gracjan S. pierwszy raz uciekł z zakładu. Bał się więzienia. Przyjechał do rodzinnego domu. Został zatrzymany przez policję i odwieziony do ośrodka. Uciekł drugi raz. Także wówczas pojawił się w domu. Widziała go pani Maria, matka pierwszej ofiary. Powiadomiła o tym policję.

Dlaczego policja nie zareagowała?

Policja twierdzi, że piątkowej rozmowy nie ma na żadnym nagraniu w skawińskim komisariacie, ale przyznaje, że nie wszystkie połączenia są nagrywane. W sobotę pani Maria znowu kilka razy dzwoniła na policję.

- Zadzwoniłam z informacją, że go widziałam. Policjanci pytali, czy jestem pewna. Potem usłyszałam, że nie mają kogo wysłać na miejsce – mówi pani Maria, matka pierwszej ofiary nastolatka i dodaje:

- On tak samo zginął jak Sylwek. Od razu powiedziałam policji, żeby przyjechali, bo ten człowiek jeszcze kogoś zabije

Jak zignorowanie jej telefonu tłumaczy policja?

- Policjant zdołał ustalić, że pani Maria zgłasza fakt, iż na ulicy przebywa, jak to określiła zabójca jej syna. Policjant nie znał tej sprawy i nie przyjął tego zgłoszenia. Po trzecim telefonie wysłaliśmy tam patrol – mówi Sebastian Gleń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.

Napastnicy, którzy skatowali pana Jana przebywają w areszcie. Tylko jeden z nich, 18-letni Mateusz S. złożył wyjaśnienia, dwaj pozostali nie przyznają się do popełnienia tego czynu. Za pobicie ze skutkiem śmiertelnym grozi im kara do dziesięciu lat pozbawienia wolności.

podziel się:

Pozostałe wiadomości