Stanąć ponad marzeniami

TVN UWAGA! 181317
- Pamiętam wszystko klatka po klatce. Kiedy już wszystko sprawdziliśmy i założyliśmy rękawice i skafandry hermetyczne, było 5 minut oczekiwania. Wtedy puścili piosenkę Anny German. Potem moment startu: kiedy jest odpalenie silników słyszysz mrowienie, mruczenie i dopiero potem maszyna się dźwiga a człowieka coraz mocniej wciska w fotel. Wychodzimy na orbitę, przeciążenie nie pozwala oderwać głowy. I widzę tylko czarny kosmos – wspomina w Kulisach Sławy Mirosław Hermaszewski, 89 człowiek w historii oraz jedyny Polak, który wyleciał w przestrzeń kosmiczną.

Do Wrocławia, gdzie się spotykamy, przylatuje z żoną i psem. Mówi, że na Dolnym Śląsku czuje się jak u siebie. Jego rodzina pochodzi z Lipnik na Wołyniu. W 1943 roku, w pogromie urządzonym tam Polakom przez Ukraińców, zginął między innymi dziadek i ojciec małego Mirosława. On sam otarł się o śmierć. Po drugiej wojnie światowej Mirosław z matką i sześciorgiem starszego rodzeństwa trafił właśnie do Wołowa niedaleko Wrocławia. Na Dolnym Śląsku spędził dzieciństwo i młodość. - Zawsze interesował się techniką. Już w przedszkolu uwielbiał się przyglądać jeżdżącym parowozom. A kiedy poszedł do szkoły, wszystkie marginesy w zeszytach były zamalowane różnego typu samolotami – opowiada siostra Hermaszewskiego, Sabina Czapiga.

W swoim „kalendarzu lotniczym” młody Mirek zanotował datę, kiedy Rosjanie wystrzelili pierwszy sputnik. – Gdy Gagarin poleciał w kosmos, pojawiło się u mnie kosmiczne marzenie: zobaczyć kiedyś prawdziwego kosmonautę – wspomina Hermaszewski.

Dziś w LO im. Kopernika w Wołowie jest aula jego imienia. A Barbara Kołodziej, dyrektorka szkoły, uzasadnia wybór: - To człowiek, który stanął ponad własnymi marzeniami.

Ze wspomnień samego Hermaszewskiego wynika, że kiedy był jeszcze uczniem tutejszej szkoły, nie wszyscy nauczyciele wierzyli w jego możliwości. – Mówili mi: „Gdzie ty, sieroto taka, pilotem chcesz być?!” – opowiada.

Kiedy, jako młody chłopak, stanął przed komisją w szkole orląt w Dęblinie, na linoleum zostawił krwawe ślady stóp. – Mnie było żal butów i na stadionie biegłem boso 1500 metrów. Ale przybiegłem pierwszy! Oni to zobaczyli i mówią do siebie: „Trzeba go odkarmić”. Odkarmili i szkołę wojskową skończyłem, jako prymus – opowiada generał.

Jak informowała polska kronika filmowa Mirosław Hermaszewski został wybrany do lotu w ramach radzieckiego programu Interkosmos spośród kilkudziesięciu Polaków. Przygotowania zajęły 2 lata. Lot trwał 8 dni - od 27 czerwca do 5 lipca 1978 roku. Rakieta Sojuz-30 z Hermaszewskim i jego dowódcą Piotrem Klimukiem połączyła się ze stacją orbitalną Salut-6.

Czy jak się tam wleci, człowiek się czuje, jakby był prawie Bogiem?

- Były różne etapy: na orbicie czułem się kimś bardzo silnym. Myślałem: „Nas, Polaków jest 35 milionów, a tu jestem ja jeden!” Jeden z niewielu, 89 człowiek, który to widzi. Ale za chwilę powiedziałem sobie: „Spokojnie! Kim ty jesteś! Tysiące ludzi pracuje na to, żebyś ty się tu znalazł!”. I wtedy czuje się małość człowieka w zestawieniu z bezmiarem kosmosu. Podobno niektórzy zapadają po locie na chorobę gwiezdną, ale mnie podobno to ominęło – mówi Hermaszewski.

Emilia Hermaszewska - od pięćdziesięciu lat żona generała - wspomina, że dla niej najtrudniejszy moment, to było oczekiwanie na powrót męża. Zamartwianie się, czy uda się bezpiecznie wylądować. – Ale u Rosjan jest taki zwyczaj, że kiedy leci mąż, wszyscy kosmonauci przychodzą do żony i jest przyjęcie. I wtedy człowiek nie myśli, co się dzieje z mężem, bo musi się zająć gośćmi – opowiada Emilia Hermaszewska.

Po powrocie z kosmosu jej mąż stał się jednym z najpopularniejszych Polaków. Został komendantem szkoły orląt w Dęblinie i zastępcą dowódcy sztabu wojsk lotniczych. Władze PRL-u chętnie to wykorzystywały. Został między innymi powołany w skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego administrującej krajem w stanie wojennym. Po zmianie ustroju był z tego powodu dyskredytowany. Próbowano usunąć go z wojska. – Najbardziej mi było smutno z tego powodu, że nie wykonałem lotu pożegnalnego. Napisałem o tym do ministra obrony narodowej, Jerzego Szmajdzińskiego. On natychmiast zareagował i już będąc cywilem zrobiłem taki lot. Był fantastyczny! Jak pamiętam pierwszy lot na szybowcu: trwał 3 minuty a mogę mówić o nim pół godziny, tak samo dobrze pamiętam ten ostatni, pożegnalny lot na MIGu 29 – opowiada generał.

O samolotach wciąż mówi z ogromnym sentymentem, zachwytem. Jednak na pytanie, co dziś zajmuje go najbardziej, odpowiada: - Przede wszystkim trzeba się nacieszyć wnukami. Tego nigdy nie dosyć. To fantastyczne.

Emilia i Mirosław Hermaszewski dwa dni temu świętowali 50 rocznicę ślubu.

podziel się:

Pozostałe wiadomości

Uwaga! zawsze w Twojej sprawie

Uwaga! zawsze w Twojej sprawie