Śmierć na oczach najbliższych. "Zginął od razu, płonął od środka"

TVN UWAGA! 192487
Dwudziestoletni mieszkaniec Krakowa spalił się na oczach najbliższych. Dlaczego popełnił samobójstwo? Czy można było tego uniknąć? Odpowiedzi na te pytania szukają rodzice chłopaka, próbując wyjaśnić jak mogło dojść do tej tragedii.

Pod koniec stycznia na placu zabaw przed blokiem w Krakowie samobójstwo popełnił 20-letni Bartosz, zaoczny student pielęgniarstwa pracujący w barze szybkiej obsługi. Tuż przed podpaleniem wysłał do rodziców i siostry lakonicznego smsa, a o ostatecznym zamiarze syna rodzice dowiedzieli się na moment przed faktem.

- Nagle córka do mnie woła: "tato, Bartosz chce się zabić" - opowiada ojciec chłopaka Jerzy Trawniczek. Jak relacjonuje, od razu wybiegli z domu, ale tam znaleźli już syna, który stał w płomieniach. - On już nie żył. Zginął od razu, płonął od środka - mówi ojciec.

List

Chłopak pozostawił list, w którym napisał, że rodzice uważają go za narkomana. Martwiły go też liczne mandaty za przekraczanie prędkości a także rozbity samochód, kupiony za pieniądze ojca.

- Gdyby był ćpunem, czy chodziłby systematycznie do pracy, jeździłby samochodem? - zastanawia się teraz ojciec. - Nie - odpowiada. Według pana Jerzego problemem nie był też samochód rozbity dwa tygodnie temu. - Na szczęście nic mu się nie stało. Dałem mu do dyspozycji swój samochód, ja jeździłem tramwajem do pracy - mówi ojciec chłopaka. Wspomina też, że Bartosz miał plany na przyszłość. - Chciał otworzyć pub, skończyć studia, pracować w szpitalu - wylicza.

Praca na dwa etaty

Pan Jerzy jest emerytowanym policjantem, który dorabiał pracując jako konwojent. Matka, Dagmara Trawniczek, jest pielęgniarką. Ma sobie za złe, że pracowała za dużo i przez to nie miała czasu dla najbliższych.

- Ubolewałam bardzo, że mnie nie było w niedzielę, kiedy oni byli w domu, a ja byłam na dyżurach. Ciągnęłam po 24 godziny na dyżurach, czasami się zdarzało po 36 godzin - wspomina Dagmara Trawniczek. - Gdyby człowiek mógł zarobić w jednej pracy godziwie, to nie musiałabym pracować na dwa etaty - mówi.

Sprawę wyjaśnia prokuratura i policja. Pewne jest, że doszło do samobójstwa, ale dokładne przyczyny kroku desperata nie są znane. Zarówno treść sms-a wysłanego do rodziny jak i pozostawiany na miejscu tragedii list, a także rozmowy ze znajomymi, nie pozwoliły na jednoznaczne ustalenie motywów jakimi kierował się młody człowiek.

podziel się:

Pozostałe wiadomości