„Pełza ze strachu przed ludzką ręką”

TVN UWAGA! 3820048
TVN UWAGA! 3820048
Wymagają intensywnej opieki weterynaryjnej i leków, ale przede wszystkim –cierpliwości. Wyswobodzone z - prowadzonej przez członka związku kynologicznego - pseudohodowli psy, boją się nawet wyjść na spacer. Na fermie żyły w dramatycznych warunkach, były karmione rozkładającą się padliną.

Jednego z uratowanych psów, przygarnęła Iza Kielewicz. Lubi spacerować z nim po warszawskim Polu Mokotowskim. Piesek wygląda na zadowolonego. Jest ubrany w kubraczek. - Wciąż wymaga dużo opieki weterynaryjnej: ma zaniki mięśni, zwyrodnienia stawów – wylicza pani Iza. Ale to nie problemy zdrowotne, wymagały najwięcej pracy. – Tydzień zajęło mi, żeby suczka zrelaksowana usiadła na moich kolanach. Żeby nie bała się, że ktoś zrobi jej krzywdę - wspomina. Identyczne doświadczenia ma Justyna Gajewska. – Ten piesek nie zna świata, absolutnie wszystkiego się boi. Nawet wyjścia na spacer! Boi się ludzi. Kiedy widzi podniesioną rękę: pełza ze strachu – opowiada kobieta. Na rękach trzyma małe zwierzę, które trzęsie się i nerwowo oblizuje.

Nowe, stałe domy znalazło już 70 psów. Na adopcję czeka wciąż dwadzieścia kilka. Teraz opiekują się nimi działacze fundacji „Viva!”. Zwierzęta mają za sobą traumatyczne przejścia. Jedna z suczek jest skarłowaciała. – Bardzo wcześnie poddawana była rodzeniu miotów. W efekcie jest malutkim pieskiem. Wyglądającym na szczeniaka, a szczeniakiem nie jest – mówi Anna Zielińska z „Vivy!”. Inny piesek bywa agresywny. – Przy próbie założenia obroży dostaje szału! Odgryza smycz. Chce uciekać. Nikt nie włożył żadnej pracy w socjalizację tego psa. Będzie wymagał bardzo doświadczonego opiekuna – przyznaje Anna Maj - Ziędalska, z„Vivy!".

Kilka tygodni temu działacze fundacji „Viva!" odkryli, że we wsi na skraju województwa podlaskiego od lat prowadzona jest w skandalicznych warunkach hodowla rasowych psów. Na należącej do renomowanego hodowcy i zarejestrowanej w polskim związku kynologicznym fermie, dziesiątki zwierząt karmiono wyłącznie rozkładającą się padliną. Inspektorzy doliczyli się tam stu dziesięciu psów, w większości delikatnych, małych ras. Część zwierząt trzymano w małych boksach w kompletnej ciemności. Inne żyły w drucianych, pozbawionych podłoża klatkach, pochodzących z dawnej fermy lisów. Większość psów działacze „Vivy" natychmiast ewakuowali z pseudo-hodowli. - Kilka od razu pojechało do szpitala – podkreśla Anna Zielińska.

Śledztwo w sprawie fermy i jej właściciela prowadzi prokuratura, ale działacze „Vivy" nie uwierzyli w zapewnienia Jarosława R., że ten na dobre zrezygnował z hodowli psów. W asyście policji odwiedzili jego dom położony kilka kilometrów od zlikwidowanej fermy. Mężczyzna zapewniał, że nie ma u siebie żadnych szczeniąt. Te zostały jednak znalezione. Tu – podobnie, jak w pseudohodowli - również trzymane były w klatkach.

Szczepionki dla psów, których duże ilości zabezpieczono w domu Jarosława R., tym razem nie zdziwiły inspektorów. Już podczas likwidacji pseudo-hodowli wyszło na jaw, że w jej prowadzeniu pomagała właścicielowi jego córka - lekarka weterynarii - na co dzień pracująca w jednej z renomowanych, łódzkich klinik dla zwierząt. Gdy jej właściciel dowiedział się o sprawie, natychmiast zakończył współpracę z panią doktor. - Nie widziałem możliwości dalszej współpracy – podkreśla Jaromir Młynarski, właściciel kliniki.

Rolę Magdaleny R. w prowadzeniu fermy bada rzecznik dyscyplinarny samorządu weterynarzy. Po przesłuchaniu próbowaliśmy zapytać panią doktor o szczegóły współpracy z ojcem. – Czy to była pani inicjatywa, żeby mieć swój udział w tej hodowli? – pytał ją reporter UWAGI! – Nie mam nic do powiedzenia – rzuciła tylko i uciekła.

Działacze fundacji „Viva!” czekają tymczasem na efekty pracy prokuratury i sądu. - My już nic więcej w tej sprawie nie możemy zrobić. Teraz wszystko w ich rękach. Mam nadzieję, że doprowadzą do sytuacji, że zarówno temu hodowcy - ale też innym - nie będzie się już chciało takiego procederu prowadzić – mówi Zielińska.

podziel się:

Pozostałe wiadomości